Pogrzeb dziecka
2010-12-21
Nagły telefon. Szpital, wezwanie i wiadomość, która nie chce przedrzeć się do świadomości. Albo tygodnie, miesiące, lata walki z chorobą i koniec, który – chociaż przeczuwany – wydaje się końcem całego świata, kresem życia. Wiek nie gra tu roli, choć ból po stracie może mieć różne odcienie. To jednak w każdym z przypadków ból niemierzalny, bo śmierć dziecka jest tym, co po prostu nie miało prawa się wydarzyć.
Czas leczy rany. Pocieszenie zawarte w tym przysłowiu nie zawsze się sprawdza. Tak jak nie zawsze warto mówić: „Rozumiem to, co czujesz”. Narodziny dziecka stanowią dla mężczyzny i kobiety przyjście na świat nie tylko nowego człowieka, ale też nowych nadziei, marzeń, kłopotów i radości (pomijając sytuacje patologiczne, których niestety nie brakuje). W przypadku samotnych matek kłopotów jest często więcej niż zachwytu nad cudem macierzyństwa, ale także tutaj dziecko jest jakby podwojeniem naszego istnienia, tajemnicą zrozumiałą tylko dla tych, którzy jej doświadczyli. Ten początek, granica wyznaczona przez przyjście na świat „ciała z naszego ciała, krwi z krwi”, niesie proste skojarzenie z życiem, rozwojem, dążeniem ku przyszłości. Przerwanie tej drogi, nagłe i tak bardzo niezgodne z naturą, często przekracza ludzką zdolność rozumienia świata. Jest tabu jeszcze większym niż śmierć sama w sobie. Śmierć dziecka jest początkowo także śmiercią ich rodziców dla świata, niekiedy pierwszym krokiem o rozpadu związku, do równi pochyłej, która zagarnia dla siebie także dzieci pozostałe przy życiu. Jak do tego nie dopuścić? Czy śmierć dziecka można przepracować, pogodzić się z nią, przeżyć?
Ze śmiercią niemowlęcia, kilkulatka, starszego dziecka lub nastolatka (ale też dziecka pełnoletniego), wiąże się to, co ma miejsce w każdym innym przypadku: przygotowania do pogrzebu, ceremonia, kondolencje… Ten naturalny bieg rzeczy w konfrontacji ze śmiercią dziecka traci swoją naturalność. Znajomi, a nawet przyjaciele rodziców, mają ogromne trudności ze znalezieniem odpowiednich słów. Prowadzi to często do używania zwrotów banalnych, strywializowanych, nieszczerych. Nie trzeba rozpatrywać tego w kategoriach winy – to zazwyczaj prozaiczna ludzka nieumiejętność odnajdowania się w sytuacjach trudnych, skrajnych. Jednak nawet jeśli nie potrafimy powiedzieć niczego, co wydałoby się nam właściwe, nie odsuwajmy się – prosty, ale szczery gest znaczy więcej niż słowa. Zarazem pamiętajmy, że pogrzeb i czas bezpośrednio po nim działają na osieroconych rodziców jak pancerz ochronny, który nie pozwala łzom i rozpaczy wydostać się na powierzchnię. Eskalacja bólu, jego wyrzucanie na zewnątrz, prawdziwe odczuwanie, rozpoczyna się często dopiero po powrocie do codzienności. To wtedy osoby takie potrzebują kogoś, kto spróbuje wysłuchać, porozmawiać lub po prostu być obok. Unikajmy słów typu „weź się w garść”, „wszystko będzie dobrze”. Z czasem na pewno będzie inaczej, ale pamięci o zmarłym dziecku nie należy spychać na margines świadomości. Jeśli to my straciliśmy dziecko, pozwólmy sobie zarówno na przyjmowanie wsparcia, jak i jego odrzucanie. Mamy prawo nie chcieć rozmawiać, ale możemy również – po jakimś czasie – o taką rozmowę poprosić. Pogódźmy się z burzą uczuć, z niezrozumieniem samych siebie, z gniewem i złością, które w sposób naturalny również się pojawiają.
W naszym kraju istnieje możliwość uzyskania pomocy po stracie dziecka. Nie każdy potrafi przyjąć ją ze strony tych ludzi, którzy - mimo chęci zrozumienia - nie są w stanie wczuć się w sytuację osieroconej matki czy ojca. Dla tych, którzy nie radzą sobie z presją otoczenia, chcącego jak najszybszego powrotu do „normalności”, tworzone są specjalne grupy wsparcia. Informacje o nich można znaleźć na stronach i forach internetowych stworzonych dla tych, którzy utracili swoje dziecko. Regularne spotkania są okazją nie tylko do wyrzucenia z siebie własnego bólu, ale również do współprzeżywania, dzielenia się przeżyciami i uczenia życia na nowo. Szczególnie trudne jest odbudowanie nadwyrężonej przez to trudne doświadczenie relacji z małżonkiem. Śmierć dziecka jest ciosem zarówno dla mężczyzny, jak i kobiety, a skali cierpienia nie trzeba, a nawet nie należy porównywać. Podstawową przeszkodę w budowaniu codzienności po stracie stanowi fakt, iż małżonkom trudno być wsparciem dla siebie nawzajem. Dlatego tak ważne jest wychodzenie poza zbyt ciasne dla przeżywanego cierpienia ściany mieszkania i rozmowa z innymi ludźmi. Niektóre pary mogą potrzebować pomocy psychoterapeuty – nie należy się tego bać. Dla wierzących pomocna może być długa, szczera rozmowa z księdzem. Siłą niszczącą związek jest bardzo często wzajemne obwinianie się, będące drogą donikąd. Pomijając przypadki wyjątkowe, gdy mamy do czynienia z faktyczną winą – która tak czy inaczej praktycznie nigdy nie jest wynikiem celowych działań – wzajemne żonglowanie poczuciem winy to zawsze samonapędzająca się maszyna prowadząca do zniszczenia relacji. Jest to szczególnie groźne, gdy zmarłe dziecko nie było jedynakiem. Nie oznacza to oczywiście konieczności tworzenia sztucznej, pozornie zwyczajnej atmosfery – przecież śmierć brata lub siostry jest również dla dziecka czy nastolatka przeżyciem burzącym spokojny bieg dzieciństwa. Pamiętajmy, że w spotkaniach grup wsparcia może uczestniczyć również rodzeństwo, zwłaszcza dzieci starsze.
Przy tym wszystkim dbajmy o to, by tragedia nie przysłoniła pamięci o życiu dziecka, które istniało, było członkiem rodziny, po którym pozostały nie tylko wspomnienia utraty, ale również te radosne, pozbawione bólu.