Żałoba nieprzebyta
2011-05-31
Miłość silniejsza jest niż śmierć, mówią znane wszystkim skrzydlate słowa. Zdarza się jednak, że przywiązanie do zmarłego i tęsknota za nim wyrywają z biegu życia osobę, która już dawno – zdawałoby się – powinna być pogodzona ze stratą. Główną przyczyną tej sytuacji jest zaniechanie przebycia żałoby lub zatrzymanie się na jednym z jej etapów. Bo żałoba jest stanem naturalnym, mimo iż współcześnie okres wielomiesięcznego godzenia się ze śmiercią bliskiej osoby niesłusznie bywa utożsamiany z depresją. Tymczasem depresja to stan chorobowy, zaś żałoba – naturalna reakcja ludzkiej psychiki na traumę utraty. Naturalna i niezbędna w procesie powrotu do codzienności.
Współczesna kultura, która twardo zaprzecza ludzkiej śmiertelności, „sprzyja” tłumieniu w sobie bólu po stracie. Społeczeństwo traktuje śmierć nie tylko jako zło konieczne, ale wręcz jako fantom, złudzenie, fatamorganę. Jest, ale jej nie ma. Zdarza się, ale nas nie dotyczy. Zablokowaniu przeżywania żałoby mogą sprzyjać również okoliczności śmierci. Jeśli zabraknie pożegnania, rozwiązania zaległych sporów lub zwykłego wyznania uczuć, tragedia ma wymiar podwójny. Cierpimy w wyniku realnej straty, ale również z powodu bezpowrotnego zerwania więzi lub niemożności jej naprawienia. Szczególnie narażone na skutki źle przeżytej żałoby są osoby samotne lub owdowiały małżonek z dziećmi. W drugim przypadku wydaje się to paradoksalne, bo zdawać by się mogło, że przecież ma on po co żyć. I owszem, jednak delikatna konstrukcja psychiczna człowieka domaga się odreagowania bólu. A gdy życia pogania natłokiem obowiązków, nie ma czasu nawet na oczyszczające łzy.
Dlatego trzeba dać sobie zgodę na to, by nie brać się w garść, nie zaraz, nie w tej chwili. Człowiek jest trzciną, najwątlejszą w przyrodzie, pisał Blaise Pascal, a słowa te wydają się świadczyć nie tylko o ludzkiej śmiertelności, kruchości życia, ale i o tym, że wobec rzeczy ostatecznych możemy być słabi, ugiąć się, powiedzieć, że nie dajemy rady. Nawet wtedy, gdy poczucie obowiązku każde nam trzymać się prosto i zaciskać zęby. Mamy prawo czuć żal do osoby zmarłej. Mamy prawo być wściekli na nią i na siebie. Mamy prawo zasypiać z koszulą ukochanego lub zabawką dziecka, chodzić codziennie na grób i rozmawiać, opowiadać, milczeć. To faza dezorganizacji, która w początkowym etapie żałoby jest zupełnie zrozumiała. Sztucznie silenie się na normalność poskutkuje po jakimś czasie uderzeniem fali rozpaczy, tym razem ze zdwojoną siłą. A wtedy dezorganizacja życia może być tak wielka, że poskładanie go na nowo okaże się ponad nasze siły.
W psychologii mówi się o fizjologicznej żałobie, przeciwstawiając ją patologicznemu przeżywaniu tego stanu. Jednak, co istotne, patologią jest również brak żałoby. Do zablokowania tego procesu przyczyniają się często osoby polecające „wzięcie się w garść” lub mówiące, że „będzie dobrze”. Przeżywając kolejne etapy opłakiwania zmarłego nie kierujmy się tym, co nakazują konwenanse lub co radzą nam znajomi. Nawet jeśli konkretne rady w ich przypadku zadziałały. Ból i cierpienie, których nie przepracujemy, pozostaną w nas i będą rzutować na dalsze życie. Przeżyte – umożliwią wejście w nowy jego etap. Jeśli nie pozwolimy sobie na eskalację i wyrażenie rozpaczy, przygnębienie może stać się stanem permanentnym, przejść w chroniczny smutek. A my w pewnym sensie umrzemy razem z ukochaną osobą. Bo mimo iż żałoba depresją nie jest, może przejść w stan depresyjny, tak zwaną depresję reaktywną. Spotkać się można również z innymi przykładami zaburzonego procesu żałoby: kultem przedmiotów, miejsc i osób związanych ze zmarłym, wielogodzinnym przebywaniem w jego pokoju, porzuceniem zainteresowań, skupieniem na myślach samobójczych. W filmie „33 sceny z życia” Małgorzaty Szumowskiej jeden z bohaterów, krótko po śmierci żony, która przegrała walkę z chorobą nowotworową, umiera we śnie na zawał serca. Nie zawsze ból po stracie przejawia się w tak gwałtowny sposób, jednak rozpacz lub przygnębienie mogą toczyć psychikę od środka, sprawiać, że osoba – choć pozostała przy życiu – umiera wewnętrznie, jakby nie godząc się na czyjeś odejście.
Jeśli kogoś spośród naszych bliskich lub też nas samych szczególnie intensywnie męczą dolegliwości psychosomatyczne (kłopoty ze snem, nerwowy ucisk w klatce piersiowej), warto poprosić psychiatrę lub lekarza pierwszego kontaktu o odpowiedni lek. Nie bójmy się też psychologa. Pamiętajmy zarazem, że zarówno leki, jak i rozmowa z psychologiem nie pełnią funkcji magicznej różdżki, która przywraca życiu dawny bieg. Lekarzy jest tak naprawdę dwóch: czas i my sami. Lekarstwem zaś, paradoksalnie, jest sam okres żałoby. Jeśli dręczy nas mniej lub bardziej absurdalne poczucie winy z powodu czyjejś śmierci, pozwólmy temu odczuciu płynąć wraz z pozostałymi emocjami i myślami.
Żałoba to zdrowienie poprzez ból. W procesie tym mogą być pomocne grupy wsparcia skupiające ludzi, którzy stracili niedawno kogoś bliskiego. W gronie osób przeżywających podobny dramat tkwi siła: możliwość swobodnej rozmowy o śmierci i zaakceptowania jej jako faktu. Co więcej, znajomości tam zawarte mogą przenieść się poza salę terapeutyczną, stać się relacjami przyjacielskimi. Po okresie dezorganizacji przychodzi pora na uświadomienie sobie, że życie nie toczy się pod nasze dyktando. Niezależnie od tego, czy stanowi ono splot przypadków, czy też jest efektem przeznaczenia, zdarzają się sytuacje, gdy nasz wpływ na bieg wydarzeń jest znikomy. Dotarcie do ostatniego punktu żałoby, adaptacji do nowej rzeczywistości, okupione jest ogromnym wysiłkiem i bólem psychicznym. Jednak tylko zaakceptowanie tego cierpienia pozwala życiu stopniowo odzyskiwać barwy. Może mniej nasycone niż wcześniej, dużo bardziej stonowane, ale wciąż ujmująco piękne.