Tafefobia, czyli lęk przed uśmierceniem za życia
2011-08-02
Gdy Edgar Allan Poe w latach czterdziestych dziewiętnastego wieku pisał nowelę „Przedwczesny pogrzeb”, nie czerpał wcale z najgłębszych pokładów swojej wyobraźni. Paranoiczny lęk przed zostaniem pochowanym żywcem dotykał wówczas wiele osób i kłamstwem byłoby twierdzenie, że nie miał on żadnych podstaw. Co więcej – choć brzmi to nieprawdopodobnie – cudowne „powstania z martwych” ludzi uznanych za zmarłych zdarzają się sporadycznie w czasach współczesnych. Lęk przed pogrzebaniem za życia znalazł nawet swoje miejsce w nauce, która ochrzciła go mianem tafefobii.
Pewne jest, że choć wiele opowieści o przebudzeniu w trumnie można włożyć między bajki, są również udokumentowane przypadki tego typu wydarzeń. Nie dziwi to tym bardziej, że medycyna wyróżnia takie stany, jak życie zredukowane, życie minimalne oraz powiązaną z nim śmierć pozorną, cechującą się tym, iż działanie układów oddechowego i krążenia jest praktycznie niewykrywalne. Naukowcy zdefiniowali również katapleksję – chorobę neurologiczną objawiająca się utratą napięcia mięśniowego, a w najcięższych przypadkach zmniejszeniem tętna i niewyczuwalnym oddechem. To wówczas istnieje największe prawdopodobieństwo, że chory zostanie uznany za zmarłego. Niebezpieczeństwo przedwczesnego uśmiercenia niesie także zapadnięcie w śpiączkę cukrzycową, zatrucie, uraz czaszki oraz porażenie prądem. W obliczu tych faktów innego wymiaru nabiera kulturowy zwyczaj trzydniowego czuwania przy zwłokach – choć na co dzień nie zdajemy sobie z tego sprawy, jest to jeden ze sposobów upewnienia się, że dana osoba autentycznie nie żyje. Okazuje się jednak, że nawet tego typu zapobiegliwość nie zawsze była wystarczającym środkiem ostrożności. W dawnych czasach zdarzało się, że dochodzące z grobu odgłosy interpretowano jako dźwięki z zaświatów i zamiast sprawdzić, czy nie doszło do omyłkowego pochowania żywej osoby, wzywano duchownego, który miał za zadanie odegnać złe duchy. Z czasem upowszechniło się zjawisko ekshumacji, zaczęto też dokonywać legalnych sekcji zwłok. Niekiedy po otworzeniu trumny, na przykład kandydata na świętego, okazywało się, że wieko jest od spodu podrapane, a zmarły ma podartą odzież, połamane paznokcie, za nimi zaś kawałki mięsa i krew. Z kolei w grobowcach zwłoki leżały czasem w innym miejscu niż to, w którym zostały złożone - na przykład u wrót.
Wielu z nas słyszało zapewne o osobach, które pragną zostać pochowane wraz z telefonem komórkowym (mimo iż istnieje niewielka szansa, że głęboko pod ziemią będzie zasięg). Dawniejsze sposoby na ukojenie lęku były nieco bardziej drastyczne: żądano na przykład pośmiertnego nacinania ciała, polewania go wrzątkiem lub odcięcia fragmentu, najczęściej głowy. Chociażby Elżbieta Orleańska nakazała za życia zaciąć się dwukrotnie brzytwą w stopy tuż przed swoim pogrzebem. Zwłoki także przypalano, aby sprawdzić, czy nie pojawiają się na nich pęcherze – oznaczałoby to, że „zmarły” wciąż pozostaje przy życiu. Jeszcze w czasach Hansa Christiana Andersena bardzo obawiano się przedwczesnego pogrzebania – pisarz nosił przy sobie kartkę z dokładną instrukcją postępowania z jego ciałem po domyślnym zgonie. O wiele bardziej pomysłowy okazał się szambelan dworu cara Aleksandra III, Kajetan hrabia Karnice-Karnicki, który zaprojektował specjalne urządzenie instalowane w trumnie. Składało się ono z rury łączącej wnętrze trumny ze znajdującym się na powierzchni pojemnikiem i umożliwiało „nieboszczykowi” zasygnalizowanie światu przy pomocy światła i dźwięku oraz pojawiającej się chorągiewki, że żyje oraz zapewniało mu dopływ powietrza. Z kolei angielska pisarka Harriet Martineau poleciła lekarzom, by obcięli jej przed pochówkiem głowę, zaś Fryderyk Chopin chciał, aby wyjęto mu serce – do dziś zresztą znajduje się ono w filarze kościoła św. Krzyża na warszawskim Krakowskim Przedmieściu.
Autentyczne przeżycia osób pochopnie uznanych za zmarłe mrożą krew w żyłach skuteczniej niż najlepszy horror. W annałach siedemnastowiecznej historii można znaleźć przypadek Marjorie Elphinstone, która – już jako pochowana nieboszczka – padła ofiarą rabusiów łakomych na jej biżuterię. Złodzieje najpewniej szybko pożałowali swojego postępku, gdyż po wykopaniu i otworzeniu trumny okazało się, że przy okazji przebudzili swoją ofiarę ze snu wiecznego. Dwa wieki później, pod koniec dziewiętnastego stulecia, z grobu, w którym pochowano zmarłą w ostatnim miesiącu ciąży kobietę, zaczęły dobiegać głośne dźwięki. Niestety, dopiero po kilku dniach dokonano ekshumacji i – jak można się spodziewać – znaleziono zwłoki w zakrwawionym ubraniu i z pogryzionymi palcami oraz ciało nowo narodzonego dziecka. Z kolei w latach sześćdziesiątych dwudziestego wieku, podczas przeprowadzania sekcji, „zwłoki” chwyciły chirurga za gardło, ten zaś zmarł na skutek szoku. Jeszcze kilka lat temu żyła (warto podkreślić to słowo) w Kolumbii kobieta, która posiadała aż cztery akty zgonu – przygotowania do pogrzebu zawsze przerywało nagłe przebudzenie starszej pani ze śpiączki cukrzycowej. Zdarzały się też ocknięcia zmarłych już podczas ceremonii pogrzebowej.
Mimo wszystko do naszego kraju nie dotarła jeszcze moda na wyposażanie trumny w swoisty system bezpieczeństwa. Nie zdarzyło się też chyba (w przeciwnym wypadku byłoby o tym głośno), żeby umieszczony w niej telefon został wykorzystany. Nie zanosi się jednak na to, aby człowiek przestał nagle czuć lęk przed śmiercią i tym, co z nią związane, a więc kto wie – być może za kilkadziesiąt lat nawet snem wiecznym będziemy mogli spać spokojnie.