Pogrzebani bez tożsamości
2011-09-25
W łacinie określa się ich mianem nomen nescio, co oznacza: imienia nie znam. Napis NN widujemy na pośledniej jakości cmentarnych tabliczkach, jeśli zdarzy się nam (najczęściej przypadkiem) zawędrować na obrzeża nekropolii. Skrótowiec ten stosowany jest w terminologii wymiaru prawa (aktach policyjnych, sądownictwie i dokumentach prawniczych) na określenie osoby, której tożsamości nie ustalono. W USA używa się skrótu John Doe (na określenie mężczyzny) lub Jane Doe (dla nazwania kobiety). John Doe oznacza tyle, co Jan Kowalski, ale – trzeba przyznać – brzmi nieco lepiej niż zimny akronim z języka polskiego. Jednak niezależnie od formy, pod każdym z tych skrótów kryje się dramat człowieka, który stracił możliwość bycia pochowanym w obecności bliskich.
Osoby NN jeszcze za życia funkcjonują w złych, czasem wręcz nieludzkich warunkach. Ludzie, których tożsamość jest nieznana lub ukryta, przebywają w szpitalach, schroniskach i noclegowniach, duża część z nich to bezdomni. Zdarza się, że osoba opatrzona etykietą NN oficjalnie uznawana jest za zaginioną, dlatego pracownicy wymienionych (i pokrewnych) instytucji powinni regularnie przeszukiwać bazy danych organizacji wspomagających poszukiwania. Po wpisaniu informacji dotyczących wyglądu fizycznego i przybliżonego wieku pojawiają się zdjęcia, co umożliwia identyfikację osoby NN - tak działa między innymi internetowa baza danych Fundacji ITAKA. Niestety, bywa i tak, że znalezione zostaje dopiero ciało. A bliskich jak nie było, tak nie ma. Wtedy przychodzi czas na pochówek, który w przypadku takich osób wiąże się z podwójną tragedią: płynącą ze śmierci fizycznej i społecznej, bo za trumną zwykle nie idzie nikt.
Ustawa o pomocy społecznej mówi, że sprawienie pogrzebu osobom bezdomnym oraz o nieustalonej tożsamości należy do zadań gminy. NN-ów chowa się na cmentarzu komunalnym. Napisy na tabliczkach straszą: szczątki ludzkie, płody martwe, ludzka czaszka. Pogrzebowi towarzyszy pustka. Nawet jeśli jednak ktoś za trumną podąża, to jest to najczęściej grabarz, któremu odruch współczucia każe towarzyszyć zmarłemu w ostatniej drodze. Zmarli NN mają zwykle wydzielony obszar na cmentarzu, tradycyjnie znajdujący się na jego obrzeżach. Różnica jest zauważalna gołym okiem. Mogiły czy grobowce są tam rzadkością. Dominują blaszane tabliczki, najtańsze drewniane krzyże. Kontrast ze znajdującymi się nieopodal wykwintnymi lub chociaż zadbanymi nagrobkami jest ogromny. Koszt pochówku - maksymalnie niski. Trumna - najczęściej z sosny. Wedle procedury od zmarłego NN pobiera się odciski palców, a w szczególnych przypadkach zachowuje się jego czaszkę, by móc ewentualnie odtworzyć wygląd twarzy. Okazuje się jednak, że w praktyce dzieje się to bardzo rzadko. Tymczasem pobranie wycinka tkanki do identyfikacji kodu DNA mogłoby przywrócić zmarłemu tożsamość, niekiedy znaleźć i ukarać zabójcę, jeśli mamy do czynienia ze zbrodnią. Niestety, przeszkodą są pieniądze – zabiegi te są bardzo kosztowne.
NN to nierzadko ludzie, którzy stracili pamięć, mieszkali na dworcach, często zabił ich mróz. O ile w ośrodkach państwowych wymagany jest dowód tożsamości, to z pomocy instytucji pozarządowych można korzystać incognito. Zdarza się też, że ludzie „giną” świadomie, chcąc zmienić swoje życie. Nieczęsto się udaje. Bywa, że lądują na ulicy. Tam wegetują, potem umierają: z wyziębienia, z powodu chorób, uzależnień, samotności. Po latach, gdy opłaty cmentarne nie zostaną uiszczone, grób NN-a zostaje przekopany - trzeba zrobić miejsce następnemu o nieustalonej tożsamości. Pogrzeby NN są szczególnie częste w dużych miastach, gdzie łatwiej wtopić się w tłum, zniknąć. Najczęściej są to mężczyźni, zdarza się, że narkomani. Pogrzeb odbywa się zwykle bez księdza. Nie tak dawno świadomość społeczna dotycząca pochówków osób o nieznanej tożsamości została pobudzona. W Cieszynie pochowano dwuletniego chłopca, bestialsko zamordowanego. Starano się ustalić jego tożsamość – bezskutecznie. Pochówek miał być zwykły, urzędowy, jednak zbuntowali się mieszkańcy. Ostatecznie chłopca pochowano z ogromnym szacunkiem: kilkaset osób, msza ekumeniczna i napis, który wreszcie wydaje się ludzki: „chłopczyk, żył około 2 lat”. Dziecko pogrzebane zostało w części przeznaczonej dla dzieci, a jego grób utonął w kwiatach. Nie zawsze jednak starania o godny pochówek NN-a są tak intensywne. Zmarłych grzebie się na szybko, bez ceremonii. Chociaż z pewnością z zachowaniem szacunku dla zmarłego – pogłoski o bezczeszczeniu zwłok to (przynajmniej w dużej mierze) plotki żądnych sensacji jednostek. Faktem jest jednak, że na lepszy pochówek i ładniejszy grób po prostu nie ma pieniędzy.
Jak w reportażu „Niczyj” poświęconym NN-om pisze Wojciech Tochman, każde znalezione zwłoki o nieustalonej tożsamości trafiają do Zakładu Medycyny Sądowej. Niestety, nie zawsze pobiera się próbki tkanek do badania DNA. Do samego badania dochodzi jeszcze rzadziej. Jak postuluje reportażysta, dane te powinny trafiać do ogólnopolskiej bazy, ta zaś mogłaby zostać połączona z rejestrem kodów genetycznych osób, które poszukują swoich bliskich. Chciałoby się powiedzieć: w normalnym kraju nie może być tak, że ktoś rozpływa się w powietrzu. Tymczasem nierzadko okazuje się, że wcale się nie rozpływa. Próżno jedynie szukać chęci i środków do wykorzystania możliwości genetyki. Pojedyncze starania giną w biurokratycznej dżungli. A zmarli pozostają jedynie zmarłymi: bez nazwiska, bez tożsamości.