Starość nie musi być przyjaciółką śmierci
2012-08-01
Starość się Panu Bogu nie udała – to powiedzenie wydaje się dziś szczególnie aktualne. Jeszcze w dziewiętnastym wieku niemal wszyscy byli wobec śmierci równi. Zagrożenie nią dotykało wszystkie grupy wiekowe, nie wyłączając noworodków i niemowląt. Sto, dwieście lat temu długa siwa broda i dziesiątki przeżytych lat łączyły się w ludzkiej świadomości z mądrością i doświadczeniem. Dziś starość nie ma blasku. Kojarzy się z głodową emeryturą, fizycznym zniedołężnieniem i społeczną samotnością. Na końcu tej drogi krzyżowej jest stacja z napisem „Śmierć”. Czy jednak starzenie się, z natury rzeczy nieuniknione, musi być naznaczone brakiem perspektyw na dobrą i spokojną codzienność?
Owszem, dobrze jest zadbać o swój przyszły pochówek, zrobić porządek z testamentem, dojść do zgody z samym sobą, bliskimi lub Bogiem. Jednak równie ważne – a może nawet ważniejsze – jest dbanie o jakość naszej starości. Bo jest ona elementem ludzkiej egzystencji, nawet jeśli większą jej część mamy już wówczas za sobą. Tworzeniu atmosfery „spokojnej jesieni życia” sprzyjają pieniądze, ale nawet cierpiąc na ich deficyt można sporo zdziałać – szczególnie jeśli chodzi o zachowanie jasności umysłu i sprawności mózgu, których niedomaganie jest nie mniej przykre niż na przykład choroba niedokrwienna serca. Naprzeciw potrzebom osób w podeszłym wieku wychodzą Uniwersytety Trzeciego Wieku, czyli placówki dydaktyczne służące aktywizacji najstarszej części społeczeństwa. Program zajęć jest w tego typu organizacjach bardzo urozmaicony, a nazwa „uniwersytet” może okazać się nieco myląca, bo seniorzy nie tylko uczestniczą w wykładach, konwersatoriach, lektoratach i szkoleniach, ale też tworzą koła zainteresowań i sekcje tematyczne, a także organizują wycieczki oraz wspólne wyjścia na imprezy kulturalne. Największą korzyścią wydaje się możliwość przełamania samotności, która u osób będących na emeryturze, nierzadko żyjących w pojedynkę, jest szczególnie dotkliwa. Cztery ściany sprzyjają apatii, ta zaś, nawet jeśli nie przyspiesza procesu zmniejszania się ilości połączeń między komórkami nerwowymi, to z pewnością go też nie hamuje. Z kolei aktywność towarzyska i fizyczna (zajęcia sportowe skierowane do osób starszych) wzbudza wydzielanie hormonów szczęścia, niweluje niepokój i pomaga w tworzeniu więzi – a przecież od narodzin aż do śmierci pozostajemy istotami społecznymi.
Dla osób goniących przez całe życie za uciekającym czasem i bezustannie zapracowanych nadejście starości może okazać się momentem, gdy przypomną o sobie dawne pragnienia i aspiracje. Zduszone i zepchnięte na margines świadomości w latach aktywności zawodowej, mogą wówczas wyjść na światło dzienne ze zdwojoną siłą. Nawet jeśli nie stać kogoś na intensywne życie podróżnika, przy odrobinie samozaparcia i pomysłowości (oferty last minute, rozsądne konstruowanie wyjazdowego jadłospisu) nic nie stoi na przeszkodzie, aby udać się na upragnioną wycieczkę do Indii lub Chin. Albo po prostu nad polskie morze, ale bez odwiecznego pośpiechu i wyrzutów sumienia. Wolny czas czeka na wypełnienie również w postaci zaległych lektur czy filmów. Co jednak zrobić, jeśli brakuje chęci do działania, podróżowania, czytania? Nie musi to być naturalne obniżenie nastroju. Depresja jest chorobą powszechną i występuje również u osób w podeszłym wieku. A starcza zgryźliwość i zgorzknienie bardzo często są jedynie maską dla ogromnego cierpienia duszy. Najlepszym rozwiązaniem jest wówczas wizyta u specjalisty, który zaleci farmakoterapię, psychoterapię lub oba te rozwiązania jednocześnie. Trudno jednak oczekiwać, że osoba, która większą część życia spędziła w innej niż aktualna rzeczywistości, bez zastanowienia i oporu odwiedzi psychiatrę lub psychologa – jeszcze dwadzieścia, trzydzieści lat temu wiedza na temat depresji była wśród ogółu społeczeństwa znikoma. Nieodzowna zatem może się okazać pomoc dzieci lub wnuków. Do tego jednak potrzeba wiele uwagi i wsparcia ze strony młodszych pokoleń. I sięgania wzrokiem dalej niż w stronę „babci, która wciąż narzeka”.
Lekiem na niepokoje związane ze śmiercią i przemijaniem mogą być również rozmowy z młodymi ludźmi – wnukami, czasem też prawnukami. A przede wszystkim z tymi, którzy chcą słuchać i czerpać ze skarbnicy doświadczeń, jaką są nierzadko umysły starszych osób. Korzyść jest wówczas obopólna – młodzi chłoną wiedzę i mądrość płynące z opowieści dziadków, dziadkowie zaś stają się częścią życia wnuków, którzy mają wówczas szansę zachować swoich przodków w pamięci. Ta zaś jest równoznaczna z życiem - mówi się wszak, że żyjemy tak długo, jak długo jest na świecie chociaż jedna osoba, która nas pamięta. Może być też tak, że czas, gdy „bliżej już jest niż dalej” zostaje spożytkowany na notowanie, tworzenie wyciągów z pamięci, zapisywanie wspomnień. To swoista autoterapia, a odnalezione po latach pamiętniki mogą być dla wnuków czy prawnuków bezcennym spojrzeniem w przeszłość. Jednak nie tylko tak górnolotne plany warto tworzyć i wprowadzać w życie. Według niektórych naukowców najlepszą metodą na długowieczność jest ruch i spożywanie niezbyt dużej ilości jedzenia. To zasada, którą najlepiej realizować już za młodu, ale warto ją zastosować choćby u progu starości, aby jak najdłużej cieszyć się promieniami jesiennego słońca.
Starość nie musi być przyjaciółką śmierci. Radość płynąca z przeżywania codzienności potrafi załagodzić nawet dolegliwości fizyczne. A fakt, że wraz z upływem lat potrzebujemy coraz mniejszej ilości snu również da się wykorzystać – choćby przeznaczając skradzione czasowi minuty na spotkania z borykającym się (być może tak jak my) z samotnością sąsiadem, z którym można zagrać w Scrabble, pójść na spacer i na zajęcia Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Nasze samopoczucie zależy w dużej mierze od stosunku do zastanej rzeczywistości. Nad nim zaś możemy pracować. I to skutecznie. Przede wszystkim traktując starość jako naturalny element życia, a nie jego gorszą formę.