Przeczucie śmierci
2012-10-01
Mawia się, że świadomość zbliżającej się śmierci przewartościowuje życie. Pozwala dostrzec pozornie banalne cuda codzienności – czyste powietrze, kwitnące na wiosnę drzewa lub odbijające się od śniegu promienie słońca. Wreszcie – dużo mniej banalną, ale często niedocenianą – obecność bliskiej osoby. Zazwyczaj na niewiele się zdaje ukrywanie przed chorym jego stanu. Wielu lekarzy i psychologów potwierdza, że ogromna część pacjentów wie o nadchodzącej śmierci – niezależnie od tego, czy ktoś im o tym powiedział, czy też nie. Co więcej, bliskość śmierci rzadziej, niż można by się spodziewać, wzbudza lęk i rozżalenie pacjenta. Intuicyjna świadomość śmiertelnie chorych łączy się nierzadko z odwagą i spokojem. Przeczucie nadchodzącej śmierci skraca perspektywę życia do miesięcy, tygodni lub nawet dni. Jeśli pozwala czynić jakiekolwiek zamierzenia, ogranicza je do tego właśnie czasu. Jednak osoby, które wiedzą lub czują, że umierają, często z zaskakującą determinacją i siłą woli decydują się na realizację dawno porzuconych marzeń i planów. To przywilej śmierci powolnej, niedostępny dla tych, którzy umierają nagle i niespodziewanie. Przeczucie śmierci pełni również funkcję praktyczną: skłania chorych do przeprowadzania długo odkładanych rozmów, podania ręki na zgodę, załatwienia kwestii formalnych – spadkowych i dotyczących pochówku. Proces zamykania ziemskich spraw łączy się niekiedy z nawróceniem, duchową przemianą. Umierający zdają sobie jednak sprawę, że nie wszystkie zamierzenia da się zrealizować. Wolę działania starają się łączyć z pokorą wobec własnej słabości.
Osoby przeczuwające swoją śmierć nie chcą zazwyczaj, aby wylewać nad nimi żale czy ubolewać nad ich cierpieniem. Niektóre wręcz traktują własne odchodzenie jako coś w skali świata nieistotnego i zwyczajnego – wszak umieranie jest tak powszechne – zdają się mówić – że prędzej czy później dotknie każdego. Nadchodzącą śmierć podświadomie wyczuwają ci chorzy, którzy instynktownie próbują wyrywać sobie kroplówki, jakby nie chcieli być siłą utrzymywani przy życiu. Na szczęście coraz rzadziej spotyka się opinie, że śmierć pacjenta na dyżurze to porażka lekarza. Lekarze, pytani przez podopiecznych o to, ile czasu im pozostało, łatwiej niż kiedyś zdobywają się na mówienie prawdy, dając tym samym pacjentowi – i tak przeczuwającemu, że śmierć jest blisko – prawo do swobodnego rozdysponowania pozostałym mu czasem. Bo pacjenci zazwyczaj doskonale wyczuwają powagę sytuacji. Nawet kilkuletnie dzieci. Według badań psychologów już trzylatek jest w stanie zrozumieć, że umiera. Również dzieci planują – mniej lub bardziej świadomie – swoje ostatnie dni. Proszą o ulubione lody, wyprawę do dziadków na wieś czy włączenie ukochanej kreskówki. Bywa i tak, że dziecko zdradza opiekunce z hospicjum, że odchodzi, dodając, żeby nie mówiła o tym mamie, bo ta będzie się martwiła. Świadomość zbliżającej się śmierci jest dla dzieci i nastolatków niczym przyspieszony kurs dojrzewania.
Wielu terminalnie chorych źle znosi sztuczną wesołość i unikanie tematu choroby. Często zdarza się, że bliscy lub przyjaciele, przekonani, że chory nie zdaje sobie sprawy, w jak ciężkim jest stanie, słyszą od niego niespodziewanie: „umieram”. Przeczucie nadchodzącej śmierci paradoksalnie pozwala się jej przeciwstawić. Ma to miejsce przede wszystkim wtedy, gdy osoba znajdująca się w stanie terminalnym „odkłada” śmierć na później, chcąc na przykład doczekać ślubu syna lub córki albo zobaczyć nowo narodzoną wnuczkę. Medycyna nie potrafi przekonująco uzasadnić tego typu sytuacji. Świadomość zbliżającego się końca sprawia też, że chory czuje się odpowiedzialny za bliskich i ich cierpienie. Wyczuwa, że wyrażenie swoich obaw mogłoby załamać najbliższych, wciąż żywiących nadzieję na jego wyzdrowienie. To jednak niebezpieczna droga, bo mogąca prowadzić do sytuacji, gdy obie strony, mimo iż świadome tego, że śmierć jest blisko, nie potrafią się przemóc i szczerze o niej porozmawiać. Elisabeth Kübler-Ross, autorka pionierskiej publikacji „Rozmowy o śmierci i umieraniu”, opisuje przypadek siedemnastoletniej dziewczyny chorej na anemię aplastyczną. Nastolatka zdaje sobie sprawę ze swojego stanu, przyjmuje go jednak z zaskakującym spokojem i dojrzałością. Kryzys przychodzi dopiero wówczas, gdy widzi narastający ból matki, snującej we wspomnieniu tej sytuacji następującą opowieść: „Wiem, że będzie bardzo dzielna, kiedy ta chwila nadejdzie. Tylko raz widziałam ją załamaną, rozpłakała się przy mnie i powiedziała: „Mamusiu, taka jesteś smutna. Nie bądź smutna, ja się wcale nie boję. Bóg czeka na mnie, On się mną zaopiekuje, więc niczego nie muszę się lękać. — I dodała: — No, trochę się boję, czy tym się martwisz?" „Nie — odpowiedziałam. — Bo wszyscy się boją. Ale ty bądź dalej taka, jaka jesteś. Czy masz ochotę płakać? Płacz, ile chcesz, wszyscy płaczą". „Nie ma powodu, żeby płakać" — odparła. Ona pogodziła się ze swoją chorobą i my również.” Nie wszyscy umierający mówią o śmierci wprost, jednak większość pragnie – mniej lub bardziej otwarcie – poruszać ten temat. Irytacją napawa ich bycie traktowanym przez personel szpitalny jak dziecko, przed którym należy ukrywać bolesną prawdę. Opisywani przez Elisabeth Kübler-Ross pacjenci z akceptacją przyjmowali negatywne rokowania wypowiedziane wprost, delikatnie, ale bez przemilczeń.
Osoby oswojone z perspektywą własnej śmierci, nieuleczalnie chore, potrafią o niej mówić jak mało kto. Często bez łez, spokojnie, niemal fachowo przedstawiając poszczególne aspekty swojego stanu. Pokazują przy tym, że człowiek, mimo iż ostatecznie zawsze ze śmiercią przegrywa, w obliczu najważniejszej po narodzinach chwili może się okazać zaskakująco silny. Dużo mocniejszy niż trzcina na wietrze, którą na p