Posłańcy śmierci w słowiańskiej demonologii ludowej
2013-03-01
Demonologia – choć wydaje się pojęciem jednoznacznym – nie jest dziedziną wiedzy odsyłającą tylko i wyłącznie do postaci demona-szatana jako złego ducha. Jej znaczenie jest dużo szersze. W obszar demonologii słowiańskiej wchodzą wierzenia w istoty transcendentne, ale w przekonaniu człowieka realnie istniejące w otaczającej go, ziemskiej rzeczywistości i –mimo iż nie mające stricte boskiego rodowodu – mające wielki wpływ na jego życie. I chociaż Leonard Pełka, autor książki „Polska demonologia ludowa”, dzieli demony na dobre (otaczające opieką człowieka i należące do niego dobra), neutralne oraz złe (niosące nieszczęścia i śmierć), to najbardziej fascynujące i intrygujące wydają się te ostatnie. Jakie zatem postaci zasiedlały umysły naszych przodków?
Jedną z postaci demonicznych występujących w wierzeniach Słowian była rusałka polna. Ludzie wyobrażali ją sobie jako piękną dziewczynę o białej jak śnieg skórze, przebywającą w gąszczu zielonego żyta. Natura rusałki była jednak dużo bardziej mroczna. Gdy udało jej się schwytać młodzieńca nieostrożnie błądzącego między kłosami, starała się załaskotać go na śmierć. Inne wierzenia mówią, że rusałki zstępowały na ziemię z nieba – również w żytnią gęstwinę – i zasadzały się na młodych podróżnych, doprowadzając ich do śmierci dokładnie w taki sam sposób. Oczywiście nie wszystkie słowiańskie postaci demoniczne przyjmowały postać pięknych dziewcząt. Słowianie wierzyli również w upiora-wampira, a więc żywego trupa, który po śmierci wstawał z grobu i podążał w stronę ludzkich domostw, aby dręczyć śpiących ludzi i wysysać z nich krew, stopniowo doprowadzając ich do śmierci. Aby wyrwać się spod zdradliwego ataku, trzeba było odkopać grób nieboszczyka, którego podejrzewano o przeistoczenie się w wampira i przebić jego czaszkę żelaznym prętem albo osinowym kołkiem.
Na terenie Słowiańszczyzny wiara w wampiry szczególnie żywa była w siedemnastym i osiemnastym wieku naszej ery. Za szczególnie groźne dla życia ludzkiego uważano postaci demoniczne zasiedlające wodne otchłanie. W ludowych wyobrażeniach to im przypisywano wciąganie ludzi i zwierząt w wiry wodne, niszczenie rybackich sieci i łodzi oraz zatapianie pól uprawnych i domów. Najpopularniejsze było przekonanie, że w jeziorach i bagnach mieszkają topielcy, a więc ludzie, którzy przypadkiem lub poprzez samobójstwo utopili się, po czym zostali ożywieni przez diabła. W ciągu dnia przebywać oni mieli na dnie rzek i jezior – dopiero z nadejściem nocy wychodzili na brzeg i czatowali na ofiarę. Słowianie wierzyli, że wszelkie wody – zarówno rzeki, jaki stawy – mają swoich topielców. Wierzono również, że jeżeli czyimś przeznaczeniem jest zginąć poprzez utonięcie, taką osobę przez całe życie będzie ciągnęła ku wodzie niezrozumiała, ale nieprzezwyciężona siła. I nawet gdy – tonąc – będzie ona miała możliwość ratunku, nie wykorzysta jej. W niektórych rejonach Słowiańszczyzny sądzono, że topielcy powstają z płodów brzemiennych kobiet, które utonęły albo że są to dusze dzieci przeklętych za życia przez matkę.
Jeszcze w drugiej połowie dziewiętnastego wieku wśród narodów słowiańskich żywa była wiara w zmory – duchy dręczące ludzi poprzez duszenie ich albo gniecenie podczas snu. Stąd też inna nazwa tej istoty to gnieciuch. Według relacji zebranych przez Oskara Kolberga, dziewiętnastowiecznego etnografa i folklorystę, lud wyobrażał sobie zmory jako ludzi mających zdolność odłączania duszy od ciała w porze nocnej. Sądzono jednak, że wtedy tylko korzystają oni z tej umiejętności, gdy w ciągu dnia zostaną przez kogoś obrażeni. Wówczas – pragnąc się zemścić – pozbawiają swego wroga życia, dusząc go. Mawiano, że zmora zostawia ciało przed domem ofiary, zmierza do jej łóżka i kładzie się na niej, władając język w jej usta i tamując dopływ powietrza. Zdaniem naszych przodków tego rodzaju śmierci można było uniknąć, kładąc w miejscu głowy nogi albo zawsze kładąc się na prawym boku. Pomagało również skropienie mieszkania święconą wodą. Zmorami niemal zawsze były kobiety, ale wyobrażano je sobie również jako duchy bezpostaciowe, będące jedynie ciężarem spadającym na człowieka i nie pozwalającym mu poruszyć się ani wydać głosu. Uważano często, że ludzie-zmory są na co dzień spokojni i zgodni, a tym samym mają dwie dusze: dobrą i złą. W niektórych rejonach za zmory uznawano dusze ludzi zmarłych nagłą śmiercią, osób będących za życia w niezgodzie z innymi oraz starych panien.
Najbardziej szkodliwym i niepokojącym demonem była w wierzeniach słowiańskich śmierć. Ludowe wyobrażenia wiązały ją zazwyczaj z postacią starej kobiety okrytej całunem żałobnym, pod którym trzymała oścień (miała nim wyciągać z ciała człowieka jego duszę) albo młot. Oczywiście wyobrażano sobie śmierć również jako kościotrupa z kosą w ręku, a niekiedy również sądzono, że wciela się ona w kota, sowę lub mysz. Bliskość śmierci łączono z wyciem psów albo przeciągłym rżeniem koni. Według słowiańskich wierzeń ludowych człowiek ginął, będąc ugodzonym niewidzialną strzałą, poprzez cięcie kosy albo uderzenie w głowę młotem. Wierzono jednak zarazem, że można śmierć przechytrzyć albo uwięzić i beztrosko żyć dalej.
Słowianie kojarzyli z destrukcyjnym działaniem złych mocy również niektóre zjawiska atmosferyczne, między innymi gwałtowne wichury i wiry powietrzne. Było to zrozumiałe, ponieważ zrywały one dachy domów, niszczyły lasy, burzyły pieczołowicie układane stogi siana, a także powodowały u ludzi – którzy zostali owiani złym wiatrem – choroby i śmierć. Oskar Kolberg zanotował w swoich zbiorach ludowe przekonanie, że zerwanie się kurzu i wichury oznacza, iż diabeł cieszy się i tańczy, a w razie gdy ktoś zbliży się do wietrznego wiru, porywa go, niesie w powietrzu, ciska nim o ziemię i przyprawia o niechybną śmierć. Kolberg spotkał się również z poglądem, że diabelskie wesele trwa tak długo, aż jakiś człowiek nie zostanie porwany przez wiatr i złożony diabłu w ofierze.
Dziś demonologia słowiańska niemal w całości jest reliktem czasów przeszłych. Niewielkie fragmenty dawnych wierzeń zachowały się do naszych czasów, szczególnie na terenach wiejskich, jednak z każdym rokiem coraz mniej jest osób, które mają w pamięci owe przesądne, zabobonne przekonania i są w stanie przekazać badaczom wiedzę o nich. Na szczęście gromadzone przez lata zbiory etnograficzne są wspaniałą księgą przeszłości, do której co ciekawsi mogą w każdej chwili zajrzeć, aby przekonać się, że współczesna kultura – masowa i konsumpcyjna – nie jest jedynym możliwym sposobem na życie. I zachwycić się tym, jak niezwykły i magiczny, wzbogacający codzienną egzystencję świat – również związany z życiem po śmierci – potrafili budować wokół siebie dawni Słowianie.